Przekrój, numer 792, 12 czerwca 1960 roku
Zagadka kryminalna p.t. „Śmierć przy śniadaniu”
Trup został odkryty w krótki czas po zbrodni, całkiem przypadkowo. Zaczęło się od tego, że policjant dzielnicowy był zakochany (zdarza się i policjantom). Chcąc zakupić bukiet dla damy swego serca, wstąpił wczesnym rankiem do domku ogrodnika, na przedmieściu. W pięć minut potem dzwonił już do inspektora Wernera. Inspektor przybył pod wskazany adres.
W kuchni, na podłodze, leżał trup ogrodnika z głową szpetnie rozciętą siekerą. Na stole stała patelnia ze smażonymi jajkami i nakrojony chleb: widocznie ogrodnik w chwili napadu zabierał się do śniadania. Śladów walki nie było.
Po obejrzeniu kuchni inspektor wraz z policjantem wyszli do ogrodu. W tym momencie ukazał się przy furtce mizerny typ, z twarzą od dawna niegoloną, ubrany w kurtkę. Na widok policjantów zatrzymał się.
— Kim pan jest? — spytał inspektor.
— A kim wy jesteście? — odpowiedział typ. — Ja tu co dzień przychodzę pomagać ogrodnikowi, nazywam się Raver. Ale co wy tutaj robicie?
— Mniejsza o to — powiedział inspektor. — Niech pan nam powie, co pan wie o śmierci ogrodnika?
— Nie żyje? Coś podobnego! Kto to zrobił? Ja w każdym razie nic nie mam z tym wspólnego, widzicie, że dopiero przyszedłem.
– Mam wrażenie, że był pan tutaj już raz, wczesniej od nas, i zabił pan ogrodnika siekierą, pewnie dla rabunku — powiedział inspektor.
Na czym oparł swoje oskarżenie? Rozwiązanie.