Przekrój, numer 782-784, 17 kwietnia 1960 roku
Dzisiaj opisujemy przygodę inspektora Wernera, która miała miejsce we Francji. Wyszła ona wyjątkowo nie spod pióra naszego zwykłego autora (która nazwiska nie wolno nam zdradzić), ale napisali ją dwa francuscy autorzy powieści kryminalnej, Boileau i Narcejac.
Zgadywanka kryminalna p.t. „Tajemniczy pałacyk”
— Georges Malapert, dekorator wnętrz, zamieszkały w Lyonie — przedstawił się inspektorowi Wernerowi nieznajomy mężczyzna. — Przyszedłem pana poprosić o pomoc.
Inspektor patrzył na Malaperta: ten młody jeszcze mężczyzna wyglądał jak by pochłonięty jedną jedyną myślą.
— Słucham pana — powiedział inspektor.
— To, co panu opowiem jest tak idiotyczne… — zaczął Malapert niepewnym głosem.
— Niech pan opowie od początku.
— Muszę zacząć od tego, że od siedmiu lat jestem żonaty. Żona jest bardzo młoda, a ja muszę przyznać, jestem zazdrosny. Zresztą bez podstaw. Chociaż…
— Ma pan podejrzenia?
— Tak… nie… sam nie wiem, co myśleć.
— Niech pan się nie denerwuje. Proszę mówić swobodnie. Nie jestem sędzią, tylko detektywem.
— Ostatnio dużo pracowałem. Miałem zamówienia na kilka stoisk na Targi Lyońskie. W ciągu dwóch miesięcy mało widywałem Elianę. Jednak miałem wrażenie, że jakoś się zmieniła. Wydawała się weselsza, ożywiona… w lekkiej euforii, jak po szampanie, wie pan, jak to wygląda…. Dość, że pewnego piątku, w przeddzień otwarcia Targów, poszedłem ją śledzić… A raczej, ściślej mówiąc, wydaje mi się, że poszedłem ją śledzić. Byłem po południu w swoim biurze. Zapowiedziałem sekretarce, że wychodzę. Nawet pamiętam, że powiedziałem „do widzenia” Firminowi, naszemu chłopcu do posyłek… Czy mógłbym pamiętać tak dokładnie coś, co nie miało miejsca? Czy można wspominać rzeczy, które nigdy nie istniały?
— Zdarza się. Ale spokojnie. Proszę mówić dalej.
— Eliana wyszła z domu o pół do szóstej. Była elegancko ubrana, jak zwykle. Szła prędko. Nie zna pan Lyonu, prawda? Więc trasa nic panu nie powie. Zapuściła się w labirynt pasaży, która nazywamy „przebiegami”. Jest to rodzaj korytarzy, które wychodzą na podwórza, te podwórza mają wyjścia na zaułki, tam zaczynają się inne pasaże, i znów podwórza…
— Czy śni się panu czasem, że jest pan tropiony? Że ktoś idzie za panem w ciemnym krętym korytarzu?
— W dzieciństwie często miałem takie sny.
— Ciekawe…
— Ale tym razem to nie był sen. Zresztą to nie ja byłem tropiony. Sam tropiłem. Mógłbym panu podać setki konkretnych szczegółów. Na przykład podwórze z zewnętrzną windą. Albo inne podwórze, gdzie stała olbrzymia cieżarówka z napisem „Bracia Richard - Transport”. Potem ostatnie podwórze z małym prywatnym pałacykiem w głębi. Widzę je wciąż jak na dłoni. Przed wejściem do pałacyku taras. Eliana weszła na niego po schodkach. Ja za nią. Drzwi były tylko przymknięte. Przeszedłem przez hol i przez jakieś dalsze pomieszczenia. Miałem stracha. Zląkłem się pustki. Normalnie, w takim domu, powinno by się słyszeć jakieś kroki, czy głosy. Powinnaby się tam kręcić służba. Tymczasem nie było nikogo. Pozamykane drzwi, pozamykane okiennice. Stąpałem po miękkich dywanach, widziałem kątem oka stare piękne meble… prawdziwe muzeum! Szedłem, wiedzony zapachem perfum Eliany. Czy można uroić sobie zapach, panie inspektorze! Po szerokich schodach wszedłem na piętro. Wówczas po raz pierwszy usłyszałem coś. Niewyraźny szmer głosów, który dobiegał z pokoju po prawej stronie galerii. Zajrzałem przez dziurkę od klucza. Zobaczyłem róg biurka i fragment szafy z książkami. Potem spostrzegłem Elianę. Tak, była tam. Obejmował ją jakiś meżczyzna, zwrócony do mnie plecami. Ubrany był w szlafrok haftowany w smoki…
— Smoki? Jest pan tego pewien?
— Tak, smoki… może to były zresztą chimery… nie patrzyłem tak dokładnie, byłem wzburzony. Drzwi były zamknięte na klucz. Chwyciłem statuetkę z brązu, stojącą obok na konsoli, i użyłem jej jako taranu. Trzasnąłem tak gwałtownie w drzwi, że przebiłem w nich dziurę na wylot. Od tego uderzenia ustąpił zamek, drzwi się otworzyły. Wszedłem. Czlowiek w szlafroku pobiegł w kierunku drzwiczek znajdujących się w głębi koło biblioteki. Biegłem za nim. Eliana zastąpiła mi drogę. Chwyciłem ją za gardło. Dostałem pięścią w głowę. Napastnik zdążył jeszcze dwa razy mnie uderzyć, zanim się odwróciłem. Miałem przed sobą lokaja w kamizelce w paski.
— Zaraz, zaraz… a co się stało z tamtym człowiekiem?
— Znikł.
— Nie widział pan jego twarzy?
— Nie.
— Przemienił się w lokaja?
— Tak jak by. Sekundę przedtem był w pokoju mężczyzna w szlafroku, a potem nagle był lokaj, który okładał mnie pięściami. Broniłem się. Pamiętam harmider. To było coś strasznego. Stąpałem po rozbitym szkle. Dotąd mam w oczach urwaną firankę. Połamany stolik mahoniowy. Biłem się jak wariat. Rzuciłem przyciskiem, który przedziurawił obraz wiszący na ścianie. Był to pejzaż morski, duże płótno. Wszystko to pamiętam zupełnie dokładnie. Aż do momentu, kiedy upadłem bez przytomności.
— Bez przytomności?
— Tak. Nie wiem, czym lokaj tak mocno mnie uderzył. Wiem tylko, że nagle pociemniało mi w oczach.
— Bardzo ciekawe… A potem?
— Własnie od tej chwili historia zmienia się w koszmarną, groteskową bzdurę. W coś zupełnie absurdalnego. Odzyskałem zmysły na swoim własnym łóżku, we swoim własnym mieszkaniu. Miałem obandażowaną głowę. Eliana trzymała mnie za rękę.
— Jak się czujesz? Ależ napędziłeś nam strachu — mówiła.
Obserwowałem ją uważnie, ale wydawała się zupełnie naturalna, szczerze zatroskana o mnie.
— Co się ze mną działo? — spytałem.
— Właśnie to chciałabym wiedzieć — powiedziała — Przywieziono cię tu z twojego biura przedwczoraj. Byłeś nieprzytomny, a twój gabinet był zdemolowany. Twoja sekretarka usłyszała w gabinecie hałas, weszli tam razem z Firminem i nie zastali nikogo, tylko ciebie leżącego na podłodze, bez przytomności, z czołem rozciętym o kant biurka, przy upadku.
— Co mówi lekarz?
— Twierdzi, że wkrótce będziesz zdrów — powiedziała Eliana z lekkim zakłopotaniem. — Przypuszcza, że musiałeś się przepracować i że dobrze ci zrobi wyjazd nad morze, najlepiej w jakieś ustronne, ciche miejsce.
— Czy sprawdził pan w biurze tę historię? — spytał inspektor.
— Oczywiście. Gdy tylko stanąłem na nogi, udałem się do biura i wziąłem na spytki sekretarkę. Potwierdziła informacje Eliany.
— Zresztą nie tykaliśmy niczego w gabinecie, niech się pan sam przekona — powiedziała.
Gabinet faktycznie wyglądał tak, jak by przeszedł po nim huragan. Może pan sobie wyobrazić, panie inspektorze, jakie to na mnie zrobiło wrażenie.
— Ale przecież pani wie, że opuściłem tego popołudnia biura, mówiłem przecież pani, że wychodzę — perswadowałem sekretarce.
— Chyba pan się myli — zaoponowała. — Wcale nie wychodził pan z gabinetu.
Zawołałem Firmina. On też zaklinał się, że nie wychodziłem i nie mówiłem mu „do widzenia”. A więc?… A więc to ja sam?… Wyszedłem z biura i udałem się tą samą drogą, którą wówczas tropiłem Elianę. Jeśli wszystko było owocem mojej chorej wyobraźni, myślałem, nie odnajdę pałacyku z tarasem, ani lokaja w paskowanej kamizelce, bo wszystko to nie istnieje… Pasaże w każdym razie były rzeczywistością, rozpoznałem je jeden po drugim. Doznałem szoku, mijając podwórze z windą. Również ciężarówka „Bracia Richard - Transport” stała tam, gdzie wówczas ją widziałem. Wreszcie ukazał się pałacyk z tarasem. Wszedłem przez niedomknięte drzwi, jak wówczas. I jak wówczas chwycił mnie strach. Bo zapach perfum Eliany był tam wciąż, prowadził mnie przez wymarły dom, na pierwsze piętro. Szedłem na palcach, jak złodziej. I dygotałem. Bo oto miałem dowód, że tamto nie było urojeniem… Obok drzwi na piętrze stała brązowa figurka. Chwyciłem ją, gotów do jakiegoś szaleńczego czynu… gdy nagle skamieniałem. Zobaczyłem…
— Co pan zobaczył?
— Drzwi były nietknięte. Rozumie pan? Nietknięte. Znam się na tym, jestem dekoratorem. Drzewo, fornir, politura, wszystko było bez skazy, spatynowane wiekiem. Na pewno nikt tych drzwi nie rozbijał. Tym razem były otwarte. Wszedłem do pokoju. Firanka, którą pamiętałem zerwaną, wisiała równiutko, bez śladu rozdarcia. Mahoniowy stolik był tam również, cały i zdrowy. Stał na nim wzon kryształowy ze świeżymi różami. Na ścianie wisiał okazały pejzać morski w bogatej ramie. W powietrzu unosił zapach cygara, przygłuszający perfumy Eliany. Właściwie perfum nie odczuwałem już teraz wcale… perfumy były iluzją… tak jak iluzją był wóczas ten mężczyzna w szlafroku… i cała scena bójki.
Wybiegłem z tego domu kompletnie zdezorientowany. W chwili gdy schodziłem ze stopni tarasu usłyszałem głos „Czy szuka pan tu czegoś?”. Obejrzałem się i zobaczyłem lokaja w kamizelce w paski. Był zupełnie taki, jakim go pamiętałem i bez wątpienia rzeczywisty. Uśmiechał się uprzejmie.
— Jak się wychodzi z tego podwórza? — spytałem, bo nic innego nie przyszło mi na myśl.
— Tym pasażem wyjdzie pan wprost na bulwar — powiedział, wskazując ręką drogę. Postąpiłem w tym kierunku parę kroków i zawróciłem.
— Do kogo należy ten dom? — spytałem.
— Do pana Maupois, naszego byłego prefekta — odrzekł lokaj.
Zwróciłem się w stronę bulwaru. Miałem zapuścić się w pasaż, gdy dykretny dźwięk klaksonu kazał odskoczyć mi na bok. Z pasażu wyjechała czarna limuzyna i zatrzymała się pod tarasem. Lokaj podszedł i otworzył drzwiczki. Z samochodu wysiadł zgrzybiały mężczyzna: pan Maupois.
— Poznał go pan?
— Tak, wszyscy w Lyonie znają tę charakterystyczną twarz. Wiadomo ogólnie, że ambicją jego jest zostać deputowanym. Pan Maupois, opierając się na lasce, wchodził pomału na stopnie tarasu. Słyszałem, jak lokaj informował go, że przed godziną był telefon z ministerstwa spraw wewnętrznych. „Pan minister kazał powiedzieć, że będzie jeszcze dzwonić” dodał lokaj, na co starzec zrobił niechętny ruch ręką i wszedł do domu. Usłyszałem jeszcze natrętny dzwonek telefonu w holu i głos starca, mówiący do słuchawki „Tak, tu Maupois.”. Doszedłem. Na bulwarze długo stałem bez ruchu, oparty łokciami o parapet i wpatrywałem sie w płynącą rzekę… Co pan myśki o tym wszystkim, panie inspektorze? Czy ja nie jestem obłąkany?
Inspektor wstał i przeszedł się po pokoju. Potem spytał:
— Czy pamięta pan coś więcej z rozmowy pana Maupois z ministrem?
— Nie słyszałem rozmowy, bo lokakj zamknął drzwi. Gdybym słyszał, powtórzyłbym ją panu. Ale czy by to miało jakieś znaczenie?
— Ach, nie, mam i bez tego wyrobione zdanie o tej sprawie.
Tutaj przerywa się nowelka. Czy historia, którą opowiedział Malapert inspektorowi, może mieć jakieś logiczne wytłumaczenie? Czy też Malapert miał halucynacje? Czy sekretarka skłamała? Czy żona była szczera, czy perfidna? Czego domyślił się inspektor? Spróbujcie odtworzyć tok jego rozumowania, a następnie (ale dopiero wtedy!) przeczytajcie dokończenie nowelki.